Chudzielcem być czyli wpis tytułowy
Dlaczego blog? Najpierw miał być karykaturalną opowieścią osoby w rozmiarze xxs o absurdalnych sytuacjach, które ją spotykają w związku z drobną posturą. Okazuje się jednak, że takie sytuacje z czasem stają się irytujące, a narastająca irytacja wzmaga kolejne irytacje związane z wieloma innymi tematami. Jako, że jedyna rzecz z której słynę to czarny, dość dosadny humor, który nie wszyscy akceptują, czas zacząć wypowiadać się w sposób typowy dla XXI w – anonimowo w internecie, gdzie podobno panuje wolność słowa i jeśli komuś się moja opinia nie podoba, za rękę nie trzymam, żeby to czytał… J Skąd nazwa? Jak inaczej może nazwać swój blog osoba nie mająca 160 cm wzrostu, nie ważąca 40 kg, czyli ogólnie przypominająca szkielecik służący w szkole podstawowej do pokazów na biologii, która lubi dużo mówić, na każdy temat ma swoje zdanie i lubi dyskutować z innymi o wszystkim o czym się da.
No to zaczynamy od tematu tytułowego – chudzielcem być.
Żyjemy w XXI wieku, kiedy na prawo i lewo opowiada się bajeczki o wolności słowa i poglądów, wszechobecnej akceptacji i tolerancji wszystkiego i wszystkich dookoła… Akurat!
Realia są takie: nie wolno się źle wypowiadać na temat osób innej narodowości, bo to krzywdzące, nie wolno się źle wypowiadać o osobach z innych religii – bo to krzywdzące, nie wolno się źle wypowiadać o ludziach ubranych lub uczesanych inaczej niż większość społeczeństwa – bo to krzywdzące, nie wolno się źle wypowiadać o osobach z nadwagą – bo to krzywdzące. Wiadomo, wszystko co się powie w formie niepochlebnej jest krzywdzące, ale nie oszukujmy się, chwalenie wszystkich i wszystkiego jest po prostu nie realne.
Ale wracając do tematu – ostatni punkt – zgadzam się w zupełności… nie powinno się zwracać uwagi na nadwagę – jeśli nie jesteś lekarzem, który robi to w trosce o zdrowie pana x, lub dietetykiem, do którego sam się zwrócił o pomoc – to nie moja ani niczyja sprawa jak wygląda (no chyba że chodzi o kogoś naprawdę bliskiego, i chodzi nam jedynie o jego dobro – to już kwestia do dyskusji). Jednak powszechnie wiadomo, że ludzi, którzy potrafią w dobitny sposób – najczęściej złośliwy - zwrócić komuś uwagę, że ma o kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt kg za dużo – nie brakuje. Jak się czuje osoba, która tego słucha? Pewnie nie fajnie. Jednak żyjemy w dobie Mcdonalda, KFC itp. Ludzi z nadwagą coraz więcej dookoła, w zasadzie nadwaga u osób dorosłych i dzieci przestaje już powoli dziwić. Tu się pojawia problem odwrotnej strony.
Mieszkam nad morzem, więc najwięcej sytuacji mogę zaobserwować na plaży: parawan rozłożony, za parawanem szczęśliwa rodzinka – on, ona i 2 -3 dzieciaczków, wesoło taplających się w wodzie lub ze skupieniem grzebiących w piasku. Kawałek dalej – ja ze swoją rodzinką – nie jestem zwolennikiem parawanów (głównie przez to, że za dużo czasu tracę na rozkładanie i wbijanie ich w piasek, żeby za chwilę go zwijać J ) więc rozkładam kocyk, ręczniki itp. Żar z nieba bije, więc wypakowuję się z ciuchów i kładę na kocyku czekając aż słonko odbije na skórze ślad stroju kąpielowego. No i się zaczyna – po 15 minutach i 2 kursach do wody i z powrotem, nie mam ochoty już wstawać z koca, najchętniej bym się ubrała i poszła w zaciszę własnego ogródka… Dlaczego? Bo mamusia z tatusiem z sąsiedniego parawanu patrzą ze zgrozą, politowaniem, nie raz nawet obrzydzeniem - jak taki chudzielec może tak bezwstydnie chodzić w stroju kąpielowym?? Nie raz słyszę komentarze, widzę ludzi obserwujących, w wymalowanymi na twarzy słowami „na pewno się głodzi” Otóż, szok, ale nie – nie głodzę się, od zawsze byłam najmniejsza w klasie w każdej szkole, żebra mogłam liczyć palcami bez wciągania brzucha, a mimo to nigdy nie byłam w szpitalu, poza okresem, kiedy siłami natury urodziłam ponad 3 kg córkę, która również do dziś cieszy się zdrowiem. Od kilkunastu lat pracuję, w pewnym stopniu fizycznie, a zwolnienie lekarskie wzięłam raz, jak skręciłam kostkę. Świadczy to chyba o tym, że z moim organizmem i psychiką jest wszystko w miarę ok. Ale ludzie wiedzą lepiej. Na plaży czy basenie patrzą, jakbym miała ich zarazić chudością, dając do zrozumienia, że widok osoby z taką budową jest niestosowny. Najlepsze jest to, że najczęściej takie sytuacje następują przy udziale osób w rozmiarze XXL i większych. Tu się pytam – dlaczego wymaga się zrozumienia i tolerancji dla osób otyłych, a z naciskiem szykanuje się osoby szczupłe, lub nawet chude? Znam kilka osób które od zawsze były większe niż reszta i pomimo diet i katowania się na siłowni nie są w stanie tego zmienić. Znam też kilka takich, które tych kg mają sporo ponad przez tryb życia i żywienia, ale najzwyczajniej w świecie nie chce im się nic z tym robić. Tak samo sprawa też może wyglądać w przypadku osób z niedowagą – nie koniecznie się głodzimy, nie wykańcza nas bulimia, czy inna katastrofalna choroba – po prostu tak mamy od dziecka. Owszem, jest wiele przypadków, kiedy bardzo szczupła sylwetka jest wywołana chorobami lub maniakalnym odchudzaniem, lecz sądzę, że dopóki nie mamy 100% pewności dlaczego dana osoba wygląda jak wygląda, nie mamy prawa wygłaszać osądów, co powinna zrobić, aby to zmienić. Niestety wiem, co to znaczy być osądzanym – słuchanie na każdym kroku „zjedz coś, bo znikniesz” , „ja ci oddam kg, bo mam za dużo” i najlepsze „wiem, co zrobić, żebyś przytyła – jedz dużo słodyczy i golonkę” – kiedyś to bawiło, tym bardziej, że raczej mam dystans do własnej osoby. Jednak jak już wspomniałam wszystko ma swoje granice – z czasem takie komentarze stają się irytujące i potrafią doprowadzić do tego, że człowiek ma chęć albo unikać ludzi gdy tylko się da, lub w końcu niestety wygłosić głośno swoją opinię na temat tych, którzy z przerażaniem patrzą na chodzącego kościotrupa.
Niestety aktualnie mamy medialną nagonkę – modelki najsłynniejszych projektantów budzą zgorszenie, mają być zastąpione osobami „okrąglejszymi”, hasła w internecie typu „Facet nie pies na kości nie poleci”. Więc ludzie idą za tym co modne – skoro tak piszą i mówią w necie i gdzie się da, to tak trzeba myśleć i jak najdobitniej wygłaszać „swoją” opinię. Ciekawe jest to, że przez większość życia nie robiłam sobie nic z docinków znajomych, śmiałam się sama z siebie na każdym kroku, ale ostatnich parę miesięcy czy może lat wszechobecna gadka o tym, jaki kształt powinna mieć kobieta, miliony zdjęć na Instagramie ludzi, którzy raz zjedzą sałatkę, ubiorą się w legginsy i trzasną 5 fotek na siłowni żeby pokazać jacy są Fit i przechodzą magiczne metamorfozy, wszystko to sprawiło, że nagle zaczęłam postrzegać własną osobę, jako coś nie pasującego do reszty otoczenia.
W tym momencie pojawia się pytanie – gdzie ta cała tolerancja? Dlaczego ja, która od zawsze zmaga się z niedowagą muszę być tolerancyjna dla ludzi wylewających się z własnych ubrań, ale sama z góry zostaję osądzona i najlepiej, żebym chodziła w worku pokutnym, najszerszym jak się da, żeby nie było widać figury? Dlaczego na mnie patrzą ze współczuciem, jakby mieli mi zacząć rzucać chleb jak kaczkom w stawie, a kobieta XXXL może przejść po ulicy w legginsach lub mini spódniczce i chwali się ją za odwagę i brak kompleksów? Gdzie ta tolerancja?
Ktoś mi powie, że wyolbrzymiam problem – więc polecam zrobienie drobnego eksperymentu – wystarczy wpisać w przeglądarkę hasło „Odzież dla puszystych” a następnie „Odzież xxs” i porównać wyniki, ile sklepów sprzedaje jakie rozmiary. A jak już człowiek rozpocznie temat, że ciężko znaleźć ubrania na osobę mega szczupłą – najmądrzejsza odpowiedź padająca w 99% przypadków –„ idź do sklepu dziecięcego” – Tak, dobijcie człowieka… A poza tym nie raz próbowałam, ale niestety wychodzi na to, że w dzisiejszych czasach dzieci są 3 x większe niż ja, a w śpioszkach mi nie do twarzy J
No ale nic, taki mamy klimat – ja swoje żale wylałam, a co będzie dalej…? . Na pewno jutro znów się obudzę jako jeden z najchudszych krasnali ale już ze świadomością, że pewnie po raz kolejny wzbudziłam oburzenie, tym razem jednak może na większą skalę… a to dopiero początek J
No i się zaczęło – uderz w stół a nożyce się odezwą J Wychodzi na to, że teraz ja się czepiam ludzi z nadwagą, a nie o to chodziło – kilka razy podkreśliłam – nie moja sprawa jak ktoś wygląda. Jeżeli komuś tak dobrze to niech sobie wygląda jak chce, ale ja oczekuję tego samego.
Co do wolności słowa – ok. podobno coś takiego istnieje. Ale czy wolność słowa oznacza zezwolenie na obrażanie i wyśmiewanie wszystkiego i wszystkich, którzy nie pasują do naszych upodobań?? Jasne jest, że każdy z nas kiedyś śmiał się z kogoś/czegoś z czego nie powinien. Ale nie znając danej osoby wygłaszaj swoją opinię w taki sposób, żeby się o tym nie dowiedziała – po co komuś robić przykrość, jeżeli dana osoba nam nic złego nie zrobiła? Inaczej sprawa się ma w przypadku, gdy prowadzimy otwartą dyskusję, która często może się kończyć niekoniecznie cenzuralnymi epitetami. Wtedy można to nazwać obroną własną, a jak wiadomo ludzie uwielbiają teorię, że najlepszą obroną jest atak. Tu się kółko zamyka. Czy wolnością słowa jest w kółko powtarzanie tych samych żartów na temat danej osoby, chociaż ta już kilkakrotnie powiedziała że zrobiły się nudne? Nie oszukujmy się – coś takiego jak wolność słowa nie istnieje. Mówimy tylko to co jest odpowiednie dla społeczeństwa i powtarzamy to tak długo, jak jest to akceptowane przez większość, a jak już ktoś wypowie się w sposób nie wygodny dla innych to już dyskryminuje, czepia się i nie wiadomo co jeszcze. Zaklęte koło trwa – ja się wypowiedziałam na temat swój i swoich oczekiwań względem mojej osoby, zostałam posądzona o czepianie się innych. Czyli wniosek prosty – nie wolno mówić że coś się nam nie podoba bo zawsze zostanie obrócone to przeciwko nam – nawet jeśli swoją opinię wygłaszamy w sposób (jak nam się wydawało) kulturalny, z humorem, ale tak, żeby wszyscy zrozumieli. Wolność słowa nie istnieje – gdyby istniała, nie byłoby takiego pojęcia jak dyskryminacja – w końcu każdy by szczerze mówił o każdym co myśli – w kwestii zachowania, wyglądu, poglądów, czynów i nikt by się nie mógł czuć urażony. I nic by nie można było z tym zrobić bo przecież to święte prawo – Wolność Słowa.
Aktualnie – boimy się każdego obcokrajowca przyjeżdżającego do kraju, przez szopkę urządzoną przez wpuszczanie uchodźców i takim sposobem ¾ społeczeństwa atakuje każdego kto mówi innym językiem, ma inny kolor skóry i inną wiarę, w kwestii wyglądu – w dalszym ciągu kontrowersje wzbudzają ludzie
Tu się kończy wolność poglądów. Musimy akceptować wszystko to, co aktualnie jest popularnym tematem. Ja wychowałam się w latach 90, kiedy każdy mógł powiedzieć co mu się podoba i nikt mu za to sądem nie groził, a jak w szkole ktoś obrzucił cię obelgą – oddawałeś tym samym, nie mieszając do tego rozhisteryzowanej mamy, od razu załatwiającej wizyty u psychologa.
Nie powiem, niekoniecznie trzeba wszystkich lubić i wszystko akceptować, każdy powinien mieć prawo do własnej opinii, ale każdą opinię można wygłosić bez obrażania wszystkich po kolei (oczywiście, pod warunkiem, że druga strona nie zaczyna prowokować, bo wiadomo, że każdy ma granice swojej cierpliwości…)